„Mówi się łykend, od łyku świeżego powietrza, i kęping, od kępy traw” – wyjaśniał niuanse terminologii wypoczynkowej Tytus De Zoo w jednym z komiksów Papcia Chmiela. Słowa te padają w komiksie zapewne dlatego, że szczyt popularności „Tytusów” zbiegł się ze zwrotem w stronę turystyki indywidualnej w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Co prawda słowo „camping” przybyło jeszcze do Polski międzywojennej, wraz z terminologią harcerską (więc bohaterowie komiksu, jako harcerze, musieli je znać), ale w ciągu kilku dekad jego znaczenie uległo zmianie, z turystyki namiotowej rozumianej jako przygodowa wędrówka na spokojny, stacjonarny relaks. Myślom o „campingu” towarzyszy zapewne gotowy, nostalgiczny pakiet skojarzeń. Jego elementy: mielonka w konserwie, paprykarz szczeciński, rozkładane krzesełka, kuchenka turystyczna, grzybobranie, radio, samochód, namiot lub domek Brda, składają się na skondensowany obraz udanego, bo skutecznego i niskokosztowego wypoczynku w latach 60., a tym bardziej w 70. Taki styl wypoczywania, dziś często budzący sentyment („jak niewiele potrzebowaliśmy do szczęścia!”), kształtował się stopniowo, a kluczem do niego była motoryzacja…